poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział IV

This fire is raging I can't find the door
I just wanna die here
But you wanted more.

~*~*~*~

  Pani Evans wmusiła w czwórkę nastolatków obiad, pomimo ich gorących protestów. Po posiłku, Lily zaprowadziła przyjaciół do swojego pokoju. Dorcas była tu wcześniej wiele razy, ale nigdy dom nie wydawał jej się tak pusty. Uwielbiała rozmowy z panem Evans'em - dawał im dobre rady, żartował, zawsze był życzliwy i miły, tolerował jej ognisty temperament, więcej! Uważał, że to jej najwspanialsza cecha! Po prostu go kochała. Współczuła przyjaciółce, ale dla niej była to także strata osobista.
  Chłopcy czuli się nieco skrępowani. Sam Syriusz nigdy nie poznał ojca Lily, bo zazwyczaj spotykali się w samym Londynie, bądź w nocy, w tajemnicy przed jej rodzicami podlatywał do jej okna na miotle.
  -Czujcie się jak u siebie.-powiedziała grzecznie dziewczyna, zapraszając ich gestem do środka.
  Weszli kolejno: Dorcas, Syriusz i Remus. James zatrzymał się i popatrzył się smutno na dziewczynę. Widziała, że szczerze jej współczuje, ale nie chciała okazywać przed nim swoich słabości. Szybko odwróciła głowę, by nie zauważył łez, które falami napływały jej do zmęczonych oczu.
  -Jak się trzymasz?-zapytał cicho, ujmując jej dłonie w swoje. Zrobiło jej się ciepło czując ten gest, ale szybko zabrała je. Pomyślała nawet, że zatrzymała w uścisku odrobinę za długo.
  -A jak ci się zdaje?-odpowiedziała szorstko, za co skarciła się w myślach, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, dodała łagodniej -Porozmawiamy później, bo teraz muszę się zająć resztą gości.
  Zrozumiał.
  -Chcecie obejrzeć jakiś film, czy coś?-zapytała niepewnie. Zapomniała, że rozmawia z trójką czarodziei czystej krwi i jednym półkrwi. Black i Potter patrzyli na nią z niemal takimi samymi wyrazami twarzy, co wywołało uśmiech na jej twarzy.
  -Nie chciałbym wyjść na idiotę, ale co to "film"?-spytał zmieszany Syriusz.
  -To coś jakby...-zaczęła Dorcas.
  -Zobaczycie.-ucięła Lily.-Może coś z Marylin Monroe?-spytała, a jej przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko.
  -No jasne! "Pół żartem, pół serio"!-wykrzyknęła zachwycona.
  Remus wywrócił oczami. Wiedział, o czym jest ten film, oglądał go wiele razy, aczkolwiek nie chciał się do tego przyznawać. Black pewnie by go wyśmiał.
  Czarno-biały film trwał w najlepsze, a Syriusz i James nie mogli zamknąć ust z wrażenia. Lily z trudem hamowała śmiech. Cieszyła się, że dzięki nim nie czuje tego bólu tak mocno. Nie mogła uwierzyć, że są z nią. Nie chciała nawet pytać, czy McGonagall o tym wie, bała się, że będą mieli kłopoty.
  Kiedy film się skończył, Lily usłyszała z dołu głos matki.
  -Kochanie, jadę na zakupy. Potrzebujesz czegoś?
  -Nie, dziękuję, mamo.
  -Jakby coś się działo, Petunia i Vernon są w pokoju.-powiedziała omiatając wzrokiem piątkę gryfonów. Uśmiechnęła się ciepło i zamknęła drzwi.
  -Co teraz? Jakie fascynujące wynalazki mugoli masz w domu?-zapytał podekscytowany Syriusz.
  -Ma pilota!-zachichotała Dorcas.-Pokażę wam, jak on działa.-zapiszczała, szczęśliwa, że może się czymś pochwalić.
  Kiedy zaczęła skakać po kanałach telewizyjnych, Syriusz zaczął jej zazdrościć i także chciał spróbować, a Remus śmiał się z nich głośno. Lily popatrzyła na Jamesa i zrozumiała. To był dobry moment. Chciał z nią porozmawiać. Wymknęła się cichaczem z pokoju, a on zaraz za nią. Obiecała mu to i nie miała zamiaru tej obietnicy złamać.
  -Momencik, powiem siostrze, że wychodzę.
  -Pójdę z tobą.
  Obróciła się w stronę pokoju Petunii, a kiedy nacisnęła klamkę jej oczom ukazał się widok wręcz przerażający. Ogromny, gruby i na dodatek rozebrany Vernon, skakał po jej chudej siostrze. Była fioletowa, zapewne z powodu braku powietrza. Oddychanie uniemożliwiało jej tłuste cielsko. W pierwszej chwili chciała rzucić się na ratunek siostrze, ale przypomniała sobie jej okrutne słowa i zamknęła drzwi. To nie jej sprawa.

***

If it came down to make a choice
I would be the one to play.

***

  Na zewnątrz było tego dnia dość ciepło. Lily miała na sobie jesienne botki, ciemne jeansy, brązową kurtkę i luźno opadający szalik, który idealnie podkreślał kolor jej pięknych włosów. Promienie jesiennego słońca muskały jej blade, teraz lekko zaróżowione policzki. James starał się pamiętać o tym, by zamykać buzię, kiedy na nią patrzy. Znali się tyle lat, a ona z każdym dniem zdawała się być piękniejsza. Za każdym razem, gdy ją widział, zdawało mu się, że to pierwszy raz.
  Ale teraz była nieco inna. Mimo, że wciąż była tą samą Lily Evans, strata ojca, bliskiej osoby, odbiła na niej swoje piętno. Oczy straciły część swojego blasku. Chłopak zaprzysiągł sobie, że zrobi wszystko, by ten blask znów rozjaśniał jej twarz.
  -Wiem, że to pytanie było nieco nie na miejscu. Wybacz. -przerwał pełną skrępowania ciszę James.
  -Nie masz za co przepraszać. Wiem, że nie miałeś na myśli nic złego.
  Znów zapadła między nimi niezręczna cisza.
  -Dlaczego nie jesteś taki na co dzień?
  -Co? -zapytał głupio wyrwany z zadumy Potter, za co skarcił się w myślach.
  -Dlaczego nie możesz być blisko nie irytując mnie swoimi głupimi odzywkami?
  -Bo musisz widzieć, że się nie poddam.
  -Ale...
  -Posłuchaj, Lily...-zmusił ją by spojrzała mu w oczy.
  -O, wreszcie odezwałeś się do mnie po imieniu. -zakpiła.
  -Mówię serio.
  -To bez znaczenia. Nie chcę od ciebie niczego. -powiedziała spuszczając smętnie wzrok.
  -Powiedz to jeszcze raz patrząc mi w oczy. -powiedział tak cicho, że ledwo go słyszała.
  Odpowiedziała mu cisza. Wyprostował się z satysfakcją.
  -A jednak. -posłał jej leniwy uśmiech, powodując zmarszczkę między jej brwiami - oznakę poirytowania.
  -Ugh, jesteś niesamowity, wiesz? Zawsze, kiedy zaczynam przekonywać się do twojego normalnego oblicza, wraca ten znienawidzony przeze mnie, chamski, egocentryczny, egoistyczny, ignorancki dupek.
  Czarnowłosy już chciał jej odpowiedzieć, gdy nagle obok jego twarz śmignęło zielone światło, niemal trafiając w rudowłosą. Ochroniła się tylko dzięki niezawodnemu refleksowi. Posypały się kolejne zaklęcia. James nie mógł uwierzyć, że ktoś używa czarów w okolicy zamieszkania mugoli. Otrząsnąwszy się z szoku trwającego ułamek sekundy, padł na ziemię, ciągnąc za sobą Lily. W tym momencie tuż nad nimi mignęło kolejne zielone światło.
  Zaatakowani powoli przesuwali się w stronę najbliższego auta. Za domem, przed którym stał pojazd, rozciągał się  gęsty zagajnik. James miał opracowany plan ucieczki. Bał się jednak, że nie będzie potrafił obronić dziewczyny.
  -Lily, będziesz musiała uciekać pierwsza. -powiedział poważnie, patrząc jej w oczy. Siedzieli za samochodem i co chwilę słyszeli trzask teleportacji. Poza ich kryjówką znajdowało się już 5 osób. W środku czuł, że panikuje, ale na zewnątrz pozostawał niewzruszony. Miał nadzieję, że uda im się ukryć i da radę wysłać patronusa z wiadomością do przyjaciół lub szkoły. Czuł, że jest w kropce, ale adrenalina pulsująca w jego żyłach wraz z krwią poddawała mu co raz to nowe plany ucieczki.
  -A co z tobą? -zapytała przerażona dziewczyna.
  -Aż tak się o mnie martwisz? -zapytał z cwanym uśmieszkiem.
  -Idiota. -odparła przewracając oczami, ale zielone światło oznajmiło im, że wciąż nie są bezpieczni.
  -Będę cię osłaniać. -odparł. -Dam ci znak. -szepnął i nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Potter wychylił się zza samochodu i rzucił zaklęciem obezwładniającym w pierwszą postać, którą był Lucjusz Malfoy. Widział jeszcze Snape'a, Lestrange oraz siostry Black. błyskawicznie skierował różdżkę w kolejno dwóch napastników.
  Zauważył, że Narcyza waha się przed atakowaniem, więc została tylko Bellatrix. Była kobietą w istocie piękną, o kształtach falujących przy każdym jej ruchu. Nikt jednak nie potrafił zaprzeczyć, że była... cóż. Stuknięta.
Wielu chłopaków pociągała, ale czarnowłosy chłopak nie był nią w żaden sposób zainteresowany.
  -Teraz! -krzyknął do Lily odbijając zaklęcie Belli. W momencie, gdy ruda rzuciła się do ucieczki, do akcji włączyła się Narcyza, atakując agresywnie Jamesa. Ten kątem oka zauważył, że za umykającą między drzewa Evans biegnie niezrównoważona Bellatrix. To go rozproszyło, a Narcyza tylko na to czekała. Wytrąciła mu spektakularnie różdżkę z dłoni, a podchodząc przyłożyła mu do gardła własną.
  Chłopak jeszcze raz obrócił się za siebie i patrzył jak ukochana dziewczyna znika mu z pola widzenia.

***

Jump into the sun
Dear boy what are you running from?
An answer you won't find in your grave.

***

  Biegła. Po prostu biegła. Nie wiedziała, gdzie. Nie wiedziała, jak długo. Nie wiedziała, co robić. Czuła, że ktoś za nią biegnie. Swędział ją każdy kawałek skóry w obawie przed dotykiem łap kogoś, kto może ją skrzywdzić. Miała nadzieję, że dołączy do niej Potter, ale nic takiego nie nastąpiło. W końcu, wyczerpana szaleńczym pędem, oparła się o drzewo i oddychając głęboko próbowała zebrać myśli. Postanowiła, że wyśle patronusa z wiadomością do Syriusza, kiedy usłyszała trzask łamanej gałązki. W ciszy jaka powstała, odebrała to jak wystrzał z karabinu.
  Rozejrzała się gorączkowo, ale dookoła były tylko drzewa.
  Poczuła, jak czyjeś palce zaciskają się na jej nadgarstku. Krzyk zamarzł jej w gardle, ale napastnik i tak zasłonił jej usta w obawie naturalnego odruchu obronnego. Mocne szarpnięcie sprowadziło ją do parteru, a obok siebie zauważyła z ulgą twarz Pottera. Już chciała coś powiedzieć, kiedy pokręcił głową i podbródkiem wskazał majaczącą w oddali, ubraną na czarno postać.
  -Evans! -zaszczebiotała Bellatrix przesłodzonym, wysokim głosikiem, który nijak nie pasował do jej ciężkiego makijażu i czarnych szat. -Twój szlam tak śmierdzi, że czuję go nawet tutaj!
  Kuzynka Syriusza najwyraźniej chciała sprowokować ją lub Jamesa, ale byli tego świadomi i starali się ją ignorować. Szczególnie Potter, któremu szczęki zaciskały się ze złości.
  -A więc chcesz bawić się w chowanego? Uroczo. -powiedziała w przestrzeń. Powoli zaczęła się oddalać wykrzykując kolejne wyzwiska. Choć była do nich obrócona tyłem, wciąż miała ich w zasięgu wzroku, jednak wiedzieli, że muszą zaryzykować.
  W momencie, kiedy James już posyłał wiadomość do przyjaciół, Bellatrix odwróciła się i z uśmiechem satysfakcji uniosła różdżkę. W ostatnim momencie rudowłosa wyczarowała tarczę. Walka rozgorzała. Co raz to niebezpieczniejsze zaklęcia śmigały obok walczących. W końcu poirytowana i zmęczona siostra Black posunęła się o krok za daleko. Chciała wyeliminować rzeczywiste zagrożenie jakim był Potter, a później zająć się (w jej mniemaniu) nędzną, brudną szlamą. Niefortunnie potknęła się o jakiś kamień i zamiast trafić w Rogacza, trafiła... w rudą.
  Ostatnie, co dane jej było pamiętać, to przeraźliwy ból. Nigdy nie czuła się jak teraz. Jedyne, o czym marzyła, to ustąpienie nieznośnego cierpienia.
  "Umieram." -pomyślała tylko, a później ogarnęła ją ciemność.

***

Everything I wanted was in my hand.

***

Tak jak obiecałam, nowa notka pojawiła się szybko, a nawet szybciej niż się spodziewałam. Mam nadzieję, że się spodoba. Mam napisaną jeszcze jedną i biorę się za pisanie kolejnej :D

xoxo Avada ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz